— W istocie, wychowywałam się jakby do innego losu — odpowiedziała, ale to właśnie cała zaleta mojego wychowania, że mnie do wszelkiego jaki mógł spotkać usposobiło. Mam obowiązki najświętsze względem ojca, nic mi nie cięży, radabym tylko jego widzieć swobodniejszym i szczęśliwym.
— A on panią — rzekł prezes, wpatrując się w nią ciągle. Jakkolwiek nie wiele pomódz mu mogę, o ile potrafię, niech go pani zapewni, zrobię. Tylko rzecz to tak mała.
— A myśmy do małego nawykli — odezwała się Marynka, to małe, dla nas stanie się wielkiem bardzo...
— Cóż z tem zrobić! co najwięcej odbierzecie państwo swoje tysiąc talarów, a więc?
— Wzięlibyśmy maleńkie probostwo w dzierżawę; ojciec gospodarz bardzo dobry, zabiegliwy, pracowity i ja — nie wzdrygam się pracy.
— Tak — ale mechaniczna, powszednia.
— O! jestem, dzięki Bogu, zdrowa i silna, uśmiechając się dodała Marynka — winnam ojcu, że mi dał trochę światła, trochę myśli, trochę lepsze świata i życia pojęcie, z tem najprostsza praca staje się znośną, nawet miłą. Człowiek nieszczęśliwy któremu los poskąpił wykształcenia, oburza się i buntuje przeciwko trudowi pospolitemu, z myślą wyższą każdy szczegół życia nabiera znaczenia, uświęca się i upięknia.
— Ślicznieś pani powiedziała, wielką prawdę niewielu dostępną, prawie nową — przerwał prezes rozpromieniony. Nieszczęściem, to co pani tak się wydaje naturalnem, wcale popularnem nie jest. Takby być powinno, ale dotąd nie było.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/58
Ta strona została skorygowana.