Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/66

Ta strona została skorygowana.

— Jakto? chcecie mu zapłacić? — przerwał August, którego oburzało natręctwo pijaka. Prawdziwie — dodał — nie rozumiem ojca, toć potem pierwszy lepszy będzie krzyki wyprawiał przed bramą, aby od nas dostać pieniędzy, nastraszywszy burdą — jabym mu nie dał złamanego szeląga.
— Ani ja — odparł zimno Larisch, siadając na swem miejscu. Rzecz jest inna. Prezes Mogilski ręczy za niego majątkiem, mogę więc zapłacić.
Larisch się uśmiechnął.
— Ale dla czego, za co i na jakim fundamencie prezes ręczy za tego pijaka — tego ja zrozumieć nie mogę.
— No, przez litość dla współrodaka! — rzekł lekkomyślnie August.
— Przez litość — tak — zapewne, inaczej tego uczucia nazwać nie można, jeśli to nie jest ochota popisania się z państwem, ze wspaniałomyślnością, z arystokratycznem lekceważeniem grosza. Nasi polscy sąsiedzi w wysokim stopniu rozwinięte mają to uczucie chorobliwe, które ich zmusza grać rolę panów, nawet w wigilią ruiny... Jest to jakaś pozostałość z prastarych czasów.
Larisch się nieznacznie uśmiechnął...
— Między nami mówiąc — dodał — prezes z majątkowemi swemi sprawami wieleby ostrożniejszym być powinien. Nie wiem jak dalece dokładnie jest uwiadomiony o stanie swym majątkowym, bo, o ile mi wiadomo, nie jest on bardzo świetny.
Syn spojrzał na ojca, który dojadłszy lekkiego rosołku, zabierał się do chleba. Chleb z masłem był jego pożywieniem najulubieńszem. Z tego jednego znaku, mógłby się był ktoś domyślać, że p. Larisch