Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/69

Ta strona została skorygowana.

— Toć też wsie ich, życie, dwory i postacie są w istocie nie z rzeczywistości ale jakby z romansu wziętemi. To ci tłumaczy wszystko aż do ich doli i przeznaczeń. Między niemi a twardemi warunkami powszedniej egzystencyi nie ma żadnego związku, są to jakby cienie przeszłości, jak przeszłość innej epoki, która wymrzeć musi bezpotomnie.
— Albo — albo się przerodzić? rzekł August.
— Jeśli do tego jest zdolną, o czem wątpię, dodał Larisch, przyznaję się do tej mojej słabostki iż lubię się im przypatrywać, iż miło mi nawet być z niemi. Robi mi to wrażenie jak gdybym czytał powieść zajmującą.
Przytem ci panowie Mogilnej — są bardzo zacną rodziną.
— Chcesz ich poznać, rzekł znowu przerwaną ciągnąć dalej mowę — pojedziemy tam jutro. Zawiozę mu tysiąc talarów dla protegowanego Tygla, z którym osobiście nie chcę mieć nic do czynienia. Pojedziemy razem.
— Z chęcią — rzekł August, o której porze?
— Sądzę, że najlepiej będzie oddać im wizytę po południu. Zrana bylibyśmy zatrzymani na obiad, tak każe polska gościnność (tu uśmiech mu przebiegł po ustach). Gdybyśmy tam byli na obiedzie, niemiecki nasz zwyczaj każe się rewanżować, a przyznaję się żem do tego nieprzygotowany.
Gretchen gotuje dla nas bardzo dobrze, ale nie dla nich.
Obiad bardzo w istocie skromny, skończył się temi słowy, syn zapalił cygaro, ojciec spojrzał na zegarek, przemówili słów kilka i rozeszli się do swych