pokojów. Pan August wyciągnął się na sofie i czytał Hacklaender’a.
Nazajutrz skromny zaprząg pana radzcy wiózł ich obu do Mogilnej. Spodziewali się tam zastać rodzinę prezesa tylko, sąsiedztwo bowiem nie było liczne, a trafili wcale nie na rękę Mogilskim, bo to był dzień, w którym faworytka Kazia, uparła się przyjmować Marynkę. — Intrygowała biedaczka tak dobrze, tak zręcznie, iż potrafiła wyrobić, ażeby przyszła przyjaciółka na obiad przyjechała do Mogilnej. Rodzice, po bardzo ścisłem badaniu, dokonanem wprzódy przez panią Annę, zgodzili się na żądanie córki.
Marynka przyjechała spędzić pół dnia pod gościnnym dachem, z takim samym spokojem i nieustraszoną odwagą, z jaką w lasku pierwszą oddała wizytę. Na ten raz tylko skromną domową sukienkę zmieniła na równie niewytworną, nowszą tylko nieco, odświętną.
Dziwna rzecz, ubrana tak ubożuchno, bez żadnego szczególnego o strój starania, wydawała się zawsze jakby przebraną królewną. Wszystko na niej leżało prześlicznie i wyglądało wytwornie. Witold był w cichem zachwyceniu, które jak mógł przed niespokojnem okiem matki ukrywał. Kazia uszczęśliwiona, prezes też zachwycony. Pani Anna milczała, była trochę posępną, obawiała się jeszcze.
Kazia swą rówieśnicę zaprowadziła do ogrodu, do swego pokoiku, do fortepianu, do nut, a tu okazało się, że Marynka, sposobiła się na guwernantkę czy na artystkę, i doskonałą była fortepianistką. Choć od kilku miesięcy prawie nie tykała fortepianu, proszona
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/70
Ta strona została skorygowana.