Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/73

Ta strona została skorygowana.

się niespodziewał, żeby ten człowiek mógł mieć taką córkę.
— Ani ja, odparł prezes — ani ja — to prawdziwy fenomen rodzicielskiej miłości.
Gdy się to działo w jednym kątku salonu, w drugim August pytał Witolda także o piękną wirtuozkę i toż samo otrzymywał objaśnienie.
Kolossal! famos! zawołał w stylu burszowskim młody Larisch — słyszałem wprawdzie o tej piękności, ukrytej pod dachem dziurawym, ale przechodzi wszelkie moje oczekiwania.
— Prawda, że jest cudownie i niepospolicie, oryginalnie piękna? zapytał Witold rozentuzjazmowany prawie równie jak siostra.
— Zrobiłaby fortunę u króla! szepnął akademik z boku się jej przypatrując. Ale do czegóż jej ta piękność, to wychowanie, ta muzyka w tej chacie obrzydliwej i z tysiącem talarów, jak się zdaje, całego majątku.
— Zapomniałem dodać, rzekł śpiesznie zarumieniony Witold, iż równie jest wykształconą jak piękną.
Słysząc te słowa akademik, trochę ironicznie spojrzał na kolegę, a Witold zrozumiawszy znaczenie tego wejrzenia, pośpieszył dorzucić.
— Widzę ją drugi raz w życiu!
— A! a! odparł Larisch zimno.
Gdy ci się jej zdala przypatrywali, prezes, który był rad cały świat godzić, zbliżać i wszędzie zakładać fundamenta pokoju, pośpieszył z nowiną o tysiącu talarach do panny Maryi, i zniewolił ją pójść podziękować radcy.