Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/76

Ta strona została skorygowana.

i nie kryli się tem wcale. Pan August, który po raz pierwszy widział ojca swego tak ożywionym i zajętym, nie bez pewnego instynktowego niepokoju przypatrywał mu się, znać nie mogąc odgadnąć czy jego pochwały były wyrazem rzeczywistego uczucia lub tylko grzecznem unisono, wtórującem gospodarzowi.
Gdy ta część towarzystwa wróciła na ganek, Marynki nie było już; pożegnawszy się z paniami, odjechała do domu.
W kilka dni po odwiedzinach w Mogilnej, gdy poczciwy prezes nie mógł jeszcze zapomnieć Larisch’a, i miał sobie za obowiązek przed wszystkiemi bronić go i wychwalać, a już nie mając przed kim egzaltować się nad niemcem, trapił tym często Luszyckiego, który niechętnie tego słuchał — jednego poobiedzia paląc fajkę, rozpoczął swoją piosenkę p. Roman przy całej rodzinie.
Siedzieli właśnie w sali jadalnej, okno było otwarte w dziedziniec, Luszycki zarządzał zbieraniem ze stołu.
Roman znowu Larisch’a wychwalać począł.
— Mówcie sobie co chcecie, i między temi niemcami są przecież ludzie przyzwoici, dobrze wychowani, z taktem, szlachetnością, nawet delikatni, ot naprzykład ten Larisch.
— Ale cóż bo znowu tak nadzwyczaj szczególnego w nim upatrzyłeś? przerwała Anna, od kilku dni tylko jego pochwały słyszemy.
Luszycki w tej chwili zbierał sam serwety, miał ich cały stos na ręku, stał przed panem i patrzał na