Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/87

Ta strona została skorygowana.

cować, będziemy się starali zapomnieć ciężkiej przeszłości, a Bóg pobłogosławi.
— Bądź spokojną — z energią zawołał Marcin — rozpacz mnie pędziła do wódki, będę miał rozum... Mamy za co zaczepić ręce. W Strzelnie proboszcz mi chce puścić grunta, daje inwentarz, dzierżawa nie droga, pójdę jutro, zgodzę się z nim, porzucim ten chlew raz... i, w imię Boże.
Córka pocałowała go w rękę.
— Mój ojcze, dodała, tylko wytrwania, ja ci pomagać będę. Nie potrzebujemy wiele, wszyscy się dorabiają, przy twej pracy, przy oszczędności zapewnisz sobie spokojną starość.
— Mnie! starość! — krzyknął Marcin — albo to ja dla siebie pracować myślę. A! mylisz się... Jabym już się obszedł bez wszystkiego, ale chcę byś ty była szczęśliwą, i żebyś ludziom służyć nie potrzebowała. Muszę pracować dla ciebie, nie rozpaczałem, tylko myśląc o twym losie, i o przyrzeczeniu danem twej matce na łożu śmiertelnem, tyś nie stworzona do nędzy.
Przez cały ten wieczór pan Marcin snuł plany i projekta; nazajutrz raniuteńko zaprzągł do wózka, nie było go aż do popołudnia, powrócił trzeźwy, wesół i powitał córkę wiadomością, iż wziął probostwo na Strzelnie. Chociaż za chałupę zapłacone było do jesieni, a w ogródku zasadzono trochę kartofli, nie wahano się ją porzucić i niezwłocznie pakować poczęto. Marynka sama, garbata sługa, pan Marcin, zabrali nieliczne graty, i pierwszy transport poszedł zaraz do Strzelna.