giel to miał na sercu. Nareszcie jednego dnia trafił się niemiecki lustag, który należało poszanować, stary siadł na wózek i pojechał po obiedzie do Mogilnej. Roboty nie było w domu żadnej, Marynka usiadła z książką i pończochą w swoim pokoiku, i zaczytała się tak, że nic nie słyszała, gdy sługa wpadła zadyszana, oznajmując jej jakiegoś nieznajomego gościa.
W tej samej chwili przez uchylone nieco drzwi alkierzyka, ujrzała Marynka w pierwszej izbie stojącego i ciekawie się rozglądającego, starego pana Larisch’a.
W istocie był to gość i niespodziewany i niezrozumiały. Interes z nim był zupełnie skończony, niepojętem więc wydało się Marynce, po co on do nich miał przybyć, zwłaszcza, że nie mógł w sercu nie mieć urazy do Marcina, który Larischowi dotąd nie przebaczył, iż go do siebie puszczać zakazał. Zawahała się chwilę, ale nie mogła nie wyjść do przybyłego.
Radca był nieco zmieszany, przywitał ją grzecznie, i ochłonąwszy zaraz oświadczył, iż czuł się w obowiązku przybyć, aby z ojcem się przejednać i wytłumaczyć swe postępowanie. Dodał kilka słów na swą obronę.
Marynka odpowiedziała z grzecznością, ale oświadczyła, iż ojca nie było w domu; na co pan Larisch odparł ubolewaniem. Sądziła, iż ukłoniwszy się odejdzie zaraz, bo w istocie nie mieli z sobą nic do mówienia, ale radca przybrał bardzo słodką minkę, zagaił poufale rzecz o nowem gospodarstwie, o życiu na wsi, o nudach samotności, słowem, widocznie zdawał się szukać powodów do przeciągnięcia gawędki.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/90
Ta strona została skorygowana.