swą przygodę. Tygiel słuchał milczący, głową kiwał i widocznie był zdumiony bardzo.
— Co to się temu niemcowi stało? — zaczął mruczeć — czy się zląkł, czy mu się w głowie przewraca... E! — dodał — ale to nie może być.
— Co takiego? — spytała Marynka — stary się rozśmiał.
— Toćby oszalał, czy co?
— Czegóż się ojciec domyśla? — powtórzyła córka.
— Tego, czego ty, niewinne dziecko, nie masz w głowie, a co każdej innej na myślby przyszło. Czy się niemiec w jejmościance nie pokochał! Nicby dziwnego nie było, boć się w tobie wszyscy kochać powinni.
Marynka uśmiechnęła się posępnie. — Toć człowiek prawie w twoim wieku, mój ojcze — odezwała się chłodno.
— Ale to nie przeszkadza się kochać i bałamucić. Podobałaś mu się, to pewna, bogaty, my biedni, gotów sądzić, że to dla nas byłoby nadzwyczajnem szczęściem.
Spojrzał na córkę.
— A gdyby tak było w istocie, cóż ty na to?
Na twarzy Marynki nie było najmniejszego wzruszenia, popatrzyła na ojca i spytała.
— Co ty na to? mój ojcze.
— Przecież to nie moja sprawa — rzekł Marcin.
— Przeciwnie, więcej twoja niżeli moja — odpowiedziała z obojętnością zupełną Marynka. Dla mnie wyjść za mąż, prawie wszystko jedno za kogo, nie będę szczęśliwą nigdy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/92
Ta strona została skorygowana.