Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/95

Ta strona została skorygowana.

Niewiedzieć zkąd i jak przyszła pełnoletnim fantazya wypowiedzieć należność.
Prezes się zmieszał, list odebrany schował do kieszeni, aby go żona nie czytała, i wieczorem zapowiedział, że musi pojechać nazajutrz do Torunia dla interesów gospodarskich.
Pomimo dość zręcznie popełnionego kłamstwa, aby prezesowej nadaremnie nie smucić, Roman należał do tych przezornych ludzi, w których jak w flaszy kryształowej, najmniejszy pyłek się nie utai. Żona przywykła czytać w nim, poznała zaraz przy wieczerzy, że jakąś miał troskę. Spytała go parę razy, ale się rozśmiał i zapewnił, iż nie było nic jako żywo. Pocałował ją w rękę, na tem się skończyło. Prezesowa jednak nie dała za wygranę, poszła na zwiady, dowiedziała się, że był list, zażądała wiedzieć od kogo, prezes pobałamucił, i wydało się, że coś było, coś zaszło; ale co, o tem pani Anna nie dowiedziała się od niego.
Nazajutrz rano prezes wyruszył do Torunia. Dopiero odjechawszy od domu, czoło mu się namarszczyło i troska na niem widoczna osiadła. Wprawdzie chwilami zdało mu się, że znajdzie łatwo pieniądze na hypotekę, ale... szukać ich było potrzeba, a nic trudniejszego nad znalezienie, gdy je wynaleść się musi; przychodzą łacno tylko, gdy się ich nie żąda.
Kawał drogi dobry dzielił go od miasta, w drodze potrzeba było popasać, ale właśnie na szosowym trakcie była porządna austerya, w której zwykle stawano. Nim do niej dojechał pan prezes, który nigdy długo w złym humorze nie umiał wytrwać, rozpogodził czoło i po swojemu uspokoił się, powtarzając.