bardzo panu będę wdzięczen, żywo dodał Larisch — zbędę się przynajmniej kłopotu...
Pan Roman kazał przynieść drugą wina butelkę... zagadali o czem innem. Myślał co tu począć... Tymczasem Luszycki przyszedł dając znać, że konie gotowe.
— A pan z miasta, czy do miasta? spytał Roman.
— Ja także do Torunia...
— A no, to siadajmyż razem. Siadajmy razem, pogawędzim w drodze. Pan Larisch nie opierał się zaproszeniu, siedli tedy do jednego powozu i w dobrym humorze pojechali.
Jak się to stało, że nim do miasta przybyli, prezes dał słowo, iż kapitał cały bierze, iż drugi wypowie; jak do tego przyszło, że p. Larisch zbywając się ciążących w kieszeni pięciu tysięcy talarów zaraz je oddał na ręce Romana, nie żądając od nich procentu, aż do wypłaty reszty summy... jak się stało, iż wyściskawszy się rozstali, gdyby dwaj bracia rodzeni, tego dotąd wytłumaczyć nie umiemy. Prezes naturalnie potrzebował się widzieć z adwokatem, radca zaś miał mało do załatwienia i nazajutrz rano powracał co najśpieszniej do domu koniczynę siec; a więc się pożegnali czule, wyściskali, ucałowali i prezes tego dnia czując potrzebę spoczynku, nie mając nic już tak pilnego, zajechał odpocząć w oberży, zjadł wieczerzę doskonałą i w różowych marzeniach spać się położył.
W istocie bardzo mu się szczęśliwie składało... Potrzebował tego roku gotówki, bo pani Annie lekarz zalecił był wody homburgskie, i już myślano sprowadzać Elisabethquelle do domu... a tu Pan Bóg widocznie pomógł, pięć tysięcy talarów zostawało nad dwie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/99
Ta strona została skorygowana.