nadto głośno, rubaszny, śmiały do zbytku, a poufały do obrzydliwości. Panna zwała się Lina Meyer, kupiec był pan Herman Meyer. W mieście złośliwi ludzie przezywali go Szmuc-Meyerem; o czem on wiedział, ale się z tego śmiał. Był to zbankrutowany kupiec, teraz privatus, który powszechną pogardę odpłacał złośliwością i językiem zatrutym.
W pół godziny już Witolda brał za guziki i śmiał mu się, pryskając w same oczy.
Po pannie poznać było można dziedziczkę pfandbriefów; dumną była, a znać niezbyt wykształconą. Mówiła niby nieznacznie o swych bogactwach, nawet gdy się najmniej tego było można spodziewać. Powierzchowność odstraszająca nie wynagradzała się wcale bliższem poznaniem. Dodatkowo ponieważ była słusznego wzrostu i figurę miała dość znośną, miała się za ponętną wcale. Każdy młody człowiek obudzał w niej zaraz podejrzenie, iż starać się będzie o — kupony od pfaudbriefów.
Witolda też zmierzyła zaraz oczyma ciekawie, a że chłopiec był piękny, a imię Mogilskich stare i arystokratyczne mówiło za nim, podobał się jej dosyć. Wpadła w humor wesoły i zaczęła się trzpiotać w sposób tak niezgrabny, iż Witold się za nią rumienił.
Tymczasem tatko odprowadził na stronę Wolara.
— Hę? — szepnął mu w ucho — chłopiec tęgi, ale oni goli?
— Ba! ba! a Mogilna!
— Co Mogilna! oni na niej nie mają nic. Wezmą ją Larische.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/107
Ta strona została skorygowana.