set, dwa, trzy, do pięciu. Antoni zniecierpliwiony, dopędził do stu czterdziestu. Stała się pauza. Pełnomocnik Larischów ujął pod rękę Antoniego, odprowadził go do kąta i szeptać z nim zaczął. Spór jakiś trwał parę minut i powrócili na swoje miejsca. Szmuc-Meyer stał już z założonemi w tył rękami nie śmiejąc iść dalej, ale się krzywił gniewnie.
Spekulant postąpił znowu...
Larisch go zaraz prześcignął. Oba oni szli zwolna, zmniejszając coraz summę podnoszącą, gdy p. Antoni tysiącem talarów sypnął. Zbliżali się do półtora kroć stu tysięcy.
Nigdy rodzina Mogilskich summy tej za dobra, starym sposobem zagospodarowane, wziąć się nie spodziewała. Wielkie nieszczęście wynagradzało się w pewien sposób ocaleniem większego daleko mienia, niż rachowano. Jacek tem się pocieszał, Witoldowi było to obojętnem, wiedział bowiem dobrze, iż rodzicom nie szło o bogactwo, ale o zachowanie tego kątka droższego im nadewszystko.
Pełnomocnik Larischów szedł dalej choć nieśmiało, zdając się bądź co bądź zdecydowanym majątek nabyć, choćby za zbyt wysoką cenę. On i p. Antoni zostali w końcu sami, ale amerykanin rozmyślać się zaczynał, opuszczała go zwolna gorączka. Już miał prawie opuścić plac boju, pozostawiając go zwycięzcy, gdy przysłany z kartką jegomość plenipotenta zatrzymał i małą bardzo sumką p. Antoni został przy Mogilnej.
Rezultat był ze wszech miar niespodziewany.
Witold i Jacek wyszli, oba natychmiast spiesząc
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/129
Ta strona została skorygowana.