znajdował go za zimnym. Stosunek ten fałszywy, niewinny, gołębi ale mający pozory, które go potępić mogły, w końcu zaniepokoił Marynkę. Czuła się nim szczęśliwą, a sumienie mówiło jej, że niepowinna była spijać tego szczęścia z kielicha młodości cudzej, aby go nie wysuszyć. Nagle jak błyskawica olśniła ją myśl, iż jest niewdzięczną, że Witolda może nieszczęśliwym uczynić. Opamiętanie to przyszło zapóźno, ale raz uczute, wywołało energiczne postanowienie.
Popełniła błąd, powinna była zań odpokutować.
W każdej innej kobiecie słabość i powolność, z jaką dozwoliła się do siebie zbliżyć młodzieńcowi, byłyby potępienia godnemi, boby ją posądzić dozwalały o intrygę, o samolubstwo, o rachubę. Marynka zgrzeszyła tylko nieświadomością świata, tym rodzajem naiwności dziecięcej, która ją cechowała. Niepomyślała zrazu, iżby to kto mógł wziąć za złe, albo poczytać za zalotność. Gdy raz, nierychło już, przejrzała, zastanowiła się, przelękła swej płochości — gotowa już była opłacić ją największą z siebie ofiarą.
To było powodem tajemnym, dla którego, postrzegłszy roznamiętnienie Witolda, ostygła dlań nagle, i chcąc go uleczyć, chwyciła się myśli wyjścia za mąż za Larischa. Zsyłał go jej los za karę razem i ratunek. Tak ona sobie mówiła.
Przyznać musimy, iż bohaterkę naszę ocenić, uniewinnić, zrozumieć trudno. Pospolici ludzie obwinią ją pewnie. Będzie to na nieszczęście dowodem, żeśmy jej odmalować nie umieli. Każdy czyn człowieka, nawet ten, którego pozory często są potępiające — aby był ocenionym, musi być zważony na szali
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/23
Ta strona została skorygowana.