własnej, na podstawie charakterów, wychowania i dusznych intencyj. Źli we wszystkiem złe widzą, bo wszystko im do czynienia tego zła posługuje. Niewinność prawdziwa wymawia bez rumieńca wyraz dla zepsutych sromotny, i popełnia też często czyn niewinny, który zdala może się zdawać występnym.
Tak było z Marynką, która nie rychło dojrzała tego, że była więcej niż nieostrożną, że się stała intrygantką mimo wiedzy.
Wszystkie następstwa postępowania swojego ujrzała nagle jak na dłoni i przeraziła się. I w tejże chwili postanowiła złe, którego mogła się stać przyczyną, naprawić choćby ofiarą swej przyszłości.
Ostatni raz Witold się wkradł do Strzelna przed ostatecznem przyjęciem ofiary Larisch’a, Marynka z wyrazem męztwa wybiegła przeciwko niemu i podała mu dłoń drżącą.
— Co pani jest? spytał, wpatrując się w twarz jej zmienioną Witold.
— Mnie? mnie? nic, zupełnie nic — odpowiedziała żywo — ale jestem wzruszoną, bo się los życia mojego rozstrzyga.
Witold przerażony tem oznajmieniem nagłem, stanął jak osłupiały.
— Los życia? — pani? — cóż to się stało?
— To co dawno powinno było być przewidzianem, odpowiedziała, wywołując siłą uśmiech na usta. Siadaj pan, słuchaj spokojnie, opowiem panu wszystko.
— Wychodzę — za mąż.
Spojrzała na niego — Witold przemówić nie umiał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/24
Ta strona została skorygowana.