— Cóż w tem dziwnego? musiałam dla samej spokojności starego ojca uczynić tę ofiarę. Jestem sierotą ubogą, jakaż mogła być przyszłość moja. Życie jest ciągłą zamianą, nieustannem kupnem i sprzedażą. Bogaci w ogrodach swoich hodują owoce na własne stoły, my ubodzy musimy najpiękniejsze oddawać — za kawałek chleba.
— A! pani — przerwał Witold — tak mówić się nie godzi — sprzedawać...
— Prawda, nie godzi się serca sprzedać dla dostatku, ale godzi poświęcić trochę pustych marzeń dla spokoju ojca starego. Nieprawdaż?
— Nie są rzeczy, są ofiary których ojciec wymagać, dziecko dać nie ma prawa.
Marynka się uśmiechnęła.
— Moja ofiara wielka w słowach — jest w istocie bardzo drobną. Cóż ja poświęcam?
— Serce!
— Serce moje pustką jest, panie Witoldzie. Będę dla was szczerą, jak dla — brata. Biła w niem nadzieja, miłość, życie, ale to wszystko pokrył mrok śmierci. Raz drugi już się te głosy nie odzywają w sercu kobiety. Czasem marzy, że słyszy ich echo, ale to złuda pragnienia.
Spuściła głowę smutnie.
Witold, jak wszyscy zakochani, sądził że uczucie rozbudził, nie mógł w pierwszej chwili wyrzec się wszelkiej nadziei, sądził że nie zrozumiał jej.
W najpoufalszych rozmowach dawniejszych między nimi, stokroć była mowa o miłości, na tym temacie marzyli oboje, ale Witold nie śmiał nigdy powiedzieć jej, że ją kocha, ani mógł być pewnym z jej wy-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/25
Ta strona została skorygowana.