— Nie inny — mówił dalej — jest cel mej podróży. Jak widzisz, potrosze z musu zostałem filozofem; apostołowie chodzili pieszo, Diogenesowie i inni wielcy ludzie, dlaczegóżby Ernest Ratsch doktór filozofii nie miał pieszo chodzić? Szczęście nam obu, szanowny radco, nie równo służyło, mnie się nie wiodło i nie wiedzie, choć probowałem wszystkich sposobów zarobkowań jakie są na świecie, wy... wy dopięliście celu... Słyszałem! wiem! macie pieniądze, ordery, tytuł, i opływacie w błogosławieństwo Opatrzności. Widać żeśmy na to zasłużyli oba — ja na dziurawe buty, a wy na woskowaną posadzkę. Nie mam nic losowi do wyrzucenia, podziwiam tylko jego rozum, bo gdyby mnie dał to co wam, dawnobym to stracił, a w waszych rękach każda kruszynka owoc daje...
Rozśmiał się; radca był ponuro zamyślony.
— No mów, czego chcesz odemnie?
— Ale nic, chcę odwiedzić cię w domu, stary przyjacielu, chcę spocząć pod twoim dachem, nagadać się z tobą, nacieszyć, wytchnąć... obejrzeć twe gospodarstwo, a jeśli tak się złoży, co być może podobno, to i być na twojem weselu.
Laris ruszył ramionami — nie wiedział już jak się odezwać, co powiedzieć.
— Prostą drogą najlepiejbyś doszedł do celu — rzekł wreszcie — po co te drwiny?
— Prosta droga zawsze najbezpieczniejsza, choć, kochany Chrystianku, nie zawsze się nią dochodziło! Co do mnie, ja, dalibóg — nie mam sobie krzywych do wyrzucenia, spacerowałem przez życie zawsze z chęcią wybrania najprostszego kierunku, ale wiesz, nie zawsze to można nie skręcić w lewo!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/31
Ta strona została skorygowana.