Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/39

Ta strona została skorygowana.

sprowadzono lekarza, poczciwy przyjaciel domu nie znalazł żadnej choroby wyraźnej, ale zaród niebezpieczny jakiegoś niewytłumaczonego sił upadku, który wszystkie choroby mógł sprowadzić. Pan Roman był podrażniony, niespokojny, spał źle, nie miał apetytu, nie zajmowało go nic... upadek ducha jakiś go ogarnął. Żona wiedziała już o wszystkiem, ale postrzegłszy, jakie to wrażenie czyniło na mężu, nie śmiała mu przynajmniej czynić wymówki. Owszem ilekroć się o tem wspomniało, dodawała mu odwagi; posłano po p. Jacka, który miał dar rozweselania prezesa, ale go nie znaleziono w domu.
Do smutku, który wywoływała choroba zacnego ojca domu, przybył drugi, niezrozumiały a równie dla obu kobiet, matki i córki bolesny. Witold czuł się także od niejakiego czasu niezdrowym, zmienił się, zbladł, posmutniał, kaszlał. Wstrzymano zrazu na czas krótki powrót jego do Berlina, potem, za poradą doktora, matka uprosiła go, żeby dłużej na wsi pozostał.
Ojciec pierwszy dostrzegł tego niezwykłego stanu syna, i niepokój o niego przyczynił się do zwiększenia własnej jego choroby. Powszechnie utrzymywano, że Witold nieostrożnie chodząc na polowanie, musiał się któregoś wieczora zaziębić. Nikt najmniejszego podejrzenia nie miał, ażeby cierpienie jakie moralne ten stan sprowadzało. Dostrzeżoną zmianę humoru przypisano słabości. W istocie Witold z tego miłego, wesołego chłopca, zmienił się niezmiernie, stał się poważnym, zamyślonym, milczącym. Czytał wiele i dnie całe na czytaniu przepędzał, bo nagle na przechadzki i polowania chodzić przestał. W początkach ofiarował