się nawet ojcu czytać głośno, ale że go o chorobę piersiową posądzano, matka i ojciec nie dozwolili, by się trudził. Nic nie zdoła dać wyobrażenia smutku, jaki ogarnął prezesową, którą najstraszniejsze dręczyły przeczucia. Biegała modlić się do kaplicy i płakać po kątkach.
Kazia także posmutniała, ale jako mężna niewiasta, objęła i zarząd domu i opiekę nad wszystkimi chorymi i bolejącymi, ojcem, bratem i matką. Ona musiała pamiętać o wszystkiem, poić, karmić a naostatek weselszą pocieszać twarzą. Uczuła się jakby powołaną do tego stanu siostry miłosierdzia. Nie dosypiając, nie jedząc, musiała przy całej trosce uśmiechać się jeszcze, aby smutek twarzy nie odzwierciedlał wewnętrznego cierpienia.
Prócz niej wszystko tu wyglądało posępnie, nawet poczciwy, stary sługa Luszycki, dusza na wzór pańskiej, uspokojona i miłująca się w pokoju, chodził teraz zwarzony, zapominając się w pełnieniu służby, osowiały, znękany.
Po kilku dniach przyjechał naostatek pan Jacek, którego konie zobaczywszy zdaleka, Kazia wybiegła, aby go przygotować i oznajmić mu co się u nich działo. Zwykle wesoły, hałaśliwy, dowcipny tym razem wujaszek także był nie w swoim humorze.
— Mój drogi wujaszku, zawołała witając go Kazia; zlituj się, bądź z ojcem i z mamą ostrożnym, ojciec od powrotu z miasta zdaje się, że zgryziony interesami jakiemiś zachorował, matka we łzach, Witold się ma czegoś źle, słowem ja głowę tracę. Nie trzeba ich niczem biednych draźnić.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/40
Ta strona została skorygowana.