Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/43

Ta strona została skorygowana.

jej śladu nie było, posądziłby go o coś w Berlinie, ale ta zmiana humoru nastąpiła na wsi.
Pozostawszy sam na sam z prezesem, Jacek całą usilność swą zwrócił na przekonanie go, iż zupełnie nie ma się czem martwić i całą rodzinę zasmucać... Zaręczył mu (czego sam wcale pewien nie był) iż w danym razie kredyt się znajdzie na zawołanie i Larischa spłacą. Roman, skłonny do nabrania otuchy, byłby może dał sobie wytłumaczyć wszystko na dobre, gdyby nie trwoga o Witolda.
— Ale już zresztą mniejszaby była o to — zawołał — zważ ino na Witolda, co mu jest. Chory! widocznie chory. W jego wieku taka jakaś choroba nieoznaczona, niebezpieczna.
— Mój prezesie — rzekł brat — powinieneś choć jak przez sen młodość pamiętać. Któż z nas nie miał i nie przebył takich tęsknic młodzieńczych. To jak ospa przychodzi i przechodzi, jak szkarlatyna i odra, ale to nic. Czy nie jaki romansik? hę?
— Gdzie? z kim? Jużciż się w starej garderobianie Anusinej zakochać nie mógł, a niema zresztą nikogo coby się kwalifikował — rzekł prezes. Gdyby to był romans i desperacya Filona... e! tobym się śmiał...
— A jeśli choroba — na to doktór. Chłopak silny, młody, odparł Jacek, niech się przejedzie, wyślij go w podróż, do Włoch, do Nizzy, gdzie ci się podoba. Zresztą jeszczeż tak groźnego nic nie widzę.
— Rozumem, ja sobie dowodzę podobnież, odezwał się prezes, ale mnie się strach jakiś uczepił, jakaś trwoga — rzekłbym przeczucie.