Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/51

Ta strona została skorygowana.

który miał sobie za obowiązek przed prezesem swojem szczęściem się pochwalić.
— Mój dobry paneczku — rzekł, wszystko to ja wam winien, wszystko... a zatem nie może być, abyście nie raczyli do ubogiej chaty na wesele przyjechać...
Prezes podziękował, a zaledwie p. Marcin odjechał, pobiegł do żony i córki z nowiną. Witold się tam też znajdował, bo jeszcze się do Berlina nie wybrał.
— Proszę was — zawołał wchodząc — a to nowina nad nowinami! Panna Marya... wychodzi za mąż!!
— Za kogo? — spytały matka i córka? Witold się mimowoli zaczerwienił, ale tego nikt nie widział.
— No! zgadujcie...
— Ale niechże ojciec mówi! napadła Kazia... Któż to może odgadnąć.
— Za poczciwego (gadajcie sobie co chcecie) Larisch...
Kazia osłupiała i załamała ręce i z ust jej wyrwało się mimowolnie.
— Za starego.
— No, tak jest — rzekł prezes, stary on, ale rzeźwy i wielce miły...
Kobiety ruszyły ramionami, Witold milczał. Kazia po raz pierwszy znalazła go jakby nienaturalnym i instynktem kobiecym powzięła podejrzenie, ale znać tego po sobie nie dała.
Ale cóż powiecie o człowieku... odezwał Roman, czy to nie dowód, że tam jest serce poczciwe? Innyby szukał bogatej podżyłej wdowy, albo koczkodana z pieniędzmi, on bierze ubogą... to mi się podoba.