Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/55

Ta strona została skorygowana.

raziłoby się na nieprzyjemności, trzeba obmyśleć środki nadania ci innego imienia, opatrzenia w papiery... Na wsi u mnie nikt się nie dowie o tobie, ani zwróci oczów, ale w miasteczku...
— Tak, to prawda, rzekł Ernest, do Zuchtbauzu się dostać nie mam ochoty... Rozpieściłem się tu u ciebie, zleniwiałem, a tam przymusowa robota... no... i wódki nie dają.
— A ja ci śliczniuchno na górce wyrządzić każę i będziesz tam jak u Boga za piecem... oto mi idzie że tu, gdy żona przybędzie, może być ciasno...
— Wyniosę się więc — rzekł Ernest... ale cię proszę niech to nie trwa długo ta villegiatura przymusowa. Wieś w starych idyllach wygląda ślicznie, ale od czasu jak zaprowadziliście poprawne gospodarstwo, guano, gnojówki i t. d, zwolennikiem jej być trudno, i ja w niej się nigdy nie kochałem. Nawet w Ameryce włóczyłem się po miastach tylko... Potrzebuję ludzi...
— Długo to potrwać nie może, rzekł Larisch, bo ja sam za tem pilno chodzę, ale... ale muszę ostrożnie.
— To wszystko dobrze, dodał Ratsch, tylko jeszcze warunek. Muszę się dowiedzieć do Torunia, mam tam interes... a w moich łachmanach podróżnych nie ma sposobu... Postaraj mi się o odzież przyzwoitą, któraby ludzkich oczów nie zwracała.
— Cóż za interes do Torunia? zapytał radca. Kogóż ty tam możesz mieć znajomego?
— To przygoda podróżna... i znajomość okrętowa odparł Ernest... Na statku płynąc, zwłaszcza żaglowym jak ja, dla uniknienia zbytnich kosztów, chcąc