Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/65

Ta strona została skorygowana.

rękawiczki dotknąć się nie było można i poszła z nim do swego pokoju. Tu usiadła, sądząc, że czytanie potrwa chwilę, ale opowiadanie ciągnęło, zajmowało, przywiązywało i wstać a rzucić go nie było podobna.
Nagle wśród tego spokojnego zajęcia, ktoby był patrzył na Marynkę, przestraszyłby się wrażenia jakie dziennik uczynił na czytającej. Ręce się jej zatrzęsły, porwała się, chwyciła zeszyt, pobiegła do okna, jakby oczom nie wierząc, głuchy wykrzyk wyrwał się z jej piersi, stanęła wryta. Oczy biegły po kartach, które zdawała się pożerać łakomie, biegły, iskrzyły się, przerzucała stronnice, nie siadła, aż doczytała do końca. Wówczas dopiero rzuciła się na krzesło z oczyma suchemi, z piersią bijącą, i przycisnęła czoło rękami, jakby szukając myśli w rozburzonej wspomnieniami głowie.
Łatwo się domyśleć, że Ernest w dzienniku opisywał historyą biednego chłopaka rozkochanego, który nie był kim innym, tylko owym młodości towarzyszem Marynki. Jego wytrwanie, niebezpieczeństwa przebyte, podróż, choroba, jego wiara w przyszłość z którą powracał — do łez pobudziły nieszczęśliwą. — A ja! a ja! — rzekła w duchu — nie miałam wiary, wytrwania, nadziei i stałam się dlań...
Nie dokończyła ze łzami.
Z dziennika widać było, że wysiadłszy na ląd, zachorował Antek, — któż wie? umarł może, gdyż nie słychać było o nim wcale, lubo wróciwszy do rodziców, gdy się o losie Marynki dowiedział, mógł, zrozpaczywszy, popaść w nową chorobę. Czuła się winną w obec niego. W pierwszej chwili głowa się jej zawróciła, niepokój, nadzieja wprawiły ją w gorączkę