Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/66

Ta strona została skorygowana.

gwałtowną. Musiała całej siły użyć, by się poskromić i nie dać nic wracającemu mężowi poznać po sobie. Pomimo to p. Larisch znalazł ją tak zmienioną, iż się zapytał czy się słabą nie czuje. Żona odpowiedziała mu, że czytanie rękopismu dziwne, przykre, głębokie na niej zrobiło wrażenie, któremu jeszcze obronić się nie mogła.
— Takie wrażenie — odparł sentencyonalnie Larisch czyni każdy obraz z natury. Rzadko artystyczna prawda dosięgnie tej siły, jaką ma prawda życia...
Na tem skończyła się rozmowa.
Larisch, zawsze zatrudniony gospodarstwem i interesami, odszedł, Marynka zażądała, aby jej zaprzężono konie, chciała pojechać do ojca. Spełniono jej życzenia natychmiast; do Strzelna było niedaleko. Poruszona jechała tam w nadziei, że p. Marcina znajdzie w takim stanie, by z nim otwarcie mówić mogła. Wierzyła w jego miłość, potrzebowała rady i pociechy.
Było to w przedwieczornej godzinie. Tygiel znalazł się w istocie w domu, ale po obiedzie usnął w krześle, puściwszy z rąk fajkę. Turkot wózka go przebudził. Szczęściem dla niej był w istocie prawie zupełnie trzeźwy i myśl miał nie zamąconą niczem.
Widok córki, której uczucia nawykł był czytać na twarzy, zrazu go przestraszył. — Ha! Niemczysko już coś zmalować musiało. Marynka wygląda jak oparzona. Nie mała rzecz być musi, bo ona nie traci głowy łatwo.
Tak myślał Tygiel, witając się z córką i wpatrując się w nią bacznie. — Co ci to jest? — zawołał.