Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/79

Ta strona została skorygowana.

puszczania jej dnia tego, a że umiał na swojem postawić — namówił ją na to czego żądał.
Wszystko było rachubą w tym człowieku, i na ten raz szło mu wielce o to, ażeby Marynka nie przybyła zawcześnie; był bowiem uwiadomiony sekretnie, że Marcin miał nazajutrz u siebie zapowiedziane odwiedziny pana Antoniego. Znając żonę, wiedział że zawczasu się dowiedziawszy iż ma przybyć, uciekłaby niezawodnie, unikając spotkania, a szło mu o to, aby ułatwić widzenie się z przyjacielem młodości.
Wszystko było jak najrzeczniej ukartowanem.
Nazajutrz rano Larisch zapowiedział, że jedzie do Mogilnej, aby się o zdrowiu prezesa, który często zapadał, naocznie przekonać. Prawie jednocześnie, gdy Marynka wyjeżdżała do Strzelna, on wyruszył do Mogilnej.
Znalazł wszystkich, jak zwykle, zebranych w kółku serdecznem, które rodziny szczęście stanowiło. Prezes, mając przy sobie żonę, córkę, syna, zapomniał o troskach, o chorobie, odzyskiwał wesołość, świat cały i ludzi widział z anielskiej ich strony. — Gdy dano znać o przybyciu Larischa, podniósł się z krzesła i pośpieszył na jego spotkanie, chociaż, cierpiąc na nogi, z ciężkością się poruszał. Kochał bardzo tego poczciwego Larischa i czuł się w obowiązku kochać go za wszystkich co go nienawidzili.
— Jak się masz, kochany radco — zawołał — ot toś mi niespodziankę milą uczynił. Siadajże, proszę.
— Jak zdrowie, bom się tylko o nie spytać przyjechał.
— Cóż chcesz! stare drzewo skrzypiące, ale mam się lepiej...