— Cóż to jest? szepnął Witold... co złego?
— Nie będę ci taił — rzecz ważna i niedobra... groźna... rzekł Jacek... trzeba się naradzić i ratować...
Witold, posłyszawszy nie dobrze mu zrozumiałe jeszcze wyrazy, czemprędzej wprowadził pana Jacka do swego pokoju.
Milcząc oczekiwał tłumaczenia.
— Jesteś mężczyzną — rzekł Jacek, powinieneś mieć męztwo spojrzenia w oczy najgroźniejszej ostateczności. Nie będę cię oszczędzał — byłoby to grzechem... Jadę z Torunia, byłem u d-ra Wolara... Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że te łotry Larische uknuli spisek na wydarcie wam Mogilnej. Mają oni na niej, o ile wiem, z 50 tysięcy talarów, landszafta znaczna, majątek wart dzisiaj... sto trzydzieści najwyżej. Małych dłużków jeszcze się coś przyzbiera... Pięćdziesiąt tysięcy będące własnością pana Augusta są wypowiedziane...
— Jakto? przecież radca zaręczył — zawołał Witold.
— Radca zaręczył — ale ta suma nie jest już ani jego własnością, ani pod jego opieką, należy ona do syna. Syn doszedłszy do pełnoletności, nazajutrz przesłał adwokatowi polecenie wypowiedzenia. Pismo oddał mi Wolar, mam je w kieszeni. Idzie o to ażeby znaleźć te nieszczęsne pięćdziesiąt tysięcy... Wolar miał sumę i umieścił ją tak, że się zobowiązał prawnie do lat trzech nie wypowiadać, ja moim małoletnim kapitałem rozporządziłem... co poczniemy?...
— Mamy przecież pół roku przed sobą, rzekł
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/93
Ta strona została skorygowana.