sną; trudno było odgadnąć, że przed chwilą jeszcze ściągała ją boleść i wilżyły ją łzy.
Zenon zmierzył księcia wzrokiem badawczym; przychodził napozór wesoły, z zapasem dobrego humoru, z zamiarem rozbudzenia do życia.
— A, że też książę możesz w tak piękne dnie letnie wytrzymać tak zamknięty, z tą nieszczęsną książką.
Spojrzał w otwartą, był to „Gil Blas“. Uśmiechnął się.
— Który to raz książę czyta to arcydzieło?
— Żartuj zdrów, arcydziełem on jest, a czytałem go tyle może razy, ile „Don Kichota“, i „Pawła i Wirginję“, i „Djabła kulawego“, i... Homera.
— Jakto? razem „Djabeł kulawy“ i Homer?
— Każdy w swoim rodzaju.
— Ale bo mnie się zdaje, z przeproszeniem, — odezwał się Zenon — że książę czytasz tak, jakbyś grał w bilard, byle coś robić i czas zabić.
— Być może, czas zabić! masz słuszność.
— Lub zabić w sobie jakieś pragnienie i myśli.
— Ja pragnień nie mam żadnych. Cóż chcesz? — odparł, uśmiechając się, książę. — Jestem zupełnie szczęśliwy, nic mi nie brakuje, czegóżbym mógł pragnąć?
Zenon zżymnął się.
— Książę nawet ze mną nie chcesz być szczery, ale się nudzisz okrutnie.
— Sądzisz? — spytał Robert. — Może! Nie zaprzeczam, ale my się życiem wogóle wszyscy albo męczymy, albo nudzimy. Z tego dwojga wyjść nie można.
— Jakto? niema trzeciego nic?
— Zdaje mi się, że niema.
— W młodości przecie poimy się — rzekł Zenon.
— A długoż trwa ten stan wyjątkowy? — odparł książę. — Przepraszam cię, to nie jest rzeczywistość, to chwila rozgorączkowania, on en revient, i reszta żywota znużenie lub nudy, nudy lub znużenie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/103
Ta strona została skorygowana.