Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/109

Ta strona została skorygowana.

nej niczem atmosferze błogiego szczęścia, ani się domyślając, czem życie i los grozić mogły.
A któżby też był śmiał rozbudzić ją z tych snów czarownych? Była to istota szczęśliwa, nieświadoma niebezpieczeństwa. Wychowana w domu, znając ludzi tylko z wybranych książek i podobnych do bronzowych lub porcelanowych statuetek na konsolce salonu — wyobrażała sobie naiwnie, iż wszyscy byli tacy, jak ci, z którymi żyła.
Jakby dla kontrastu, obok niej stała panna Antonina Żurbianka, wychowana z nią razem, lecz pośredniem swem położeniem między dworkiem dzierżawcy a pałacem książęcem o wiele więcej wtajemniczona w świat i to, co się na nim dziać zwykło. Żywa, dowcipna, ciekawa, zręczna, umiejąca się do wszelkiego towarzystwa zastosować, ukryć w sobie uczucie, panna Antonina nie rozczarowywała przyjaciółki, choć sama o wiele inaczej zapatrywała się na wszystko, kochała ją i, jak troskliwa siostrzyczka u kolebki młodszego dziecięcia, nie budziła jej niepotrzebnie i przed czasem, szanowała to dziewicze życie, ten kwiat, który i tak za prędko lada powiew wiatru mógł zwarzyć.
Była to nieodstępna towarzyszka, prawa ręka księżniczki Stelli, powiernica wszystkich jej myśli, anioł-stróż, co strzegł, by jaki zatruty oddech na piękne oblicze nie wionął. Stella wcale nie wiedziała o planach wgórze osnutych, widziała tylko w tem przyjęciu przybycie nowej przyjaciółki, uciechę serca niezmierną, radość duszy nową i pożądaną.
Bukietami przystrojono pokój Alfonsyny i obok drugi dla miss Burglife. Stella rada była temu zajęciu, w którem jej Antonina dopomagała.
— Czy też ty wiesz, moja droga, — odezwała się nagle księżniczka do przyjaciółki, ustawiając ostatnie bukiety na konsolach — co mnie za dziwaczna myśl przychodzi? Wystaw sobie, gdyby się Robert w tej Alfonsynie zakochał, a ona w nim. Ach, jakby to było ślicznie! Robert się nudzi, wszyscy mówią,