Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/110

Ta strona została skorygowana.

że gdyby się ożenił, byłby szczęśliwszy. Alfonsyna jest miła, dobrze wychowana, pewnie ładna, dobrego urodzenia, byłoby to małżeństwo zewszechmiar stosowne. A takiebyśmy mieli śliczne wesele!
Antonina z ironicznym półuśmieszkiem zwróciła się ku księżniczce, zarumieniła się nieco i westchnęła.
— I mnie to na myśl przychodziło — szepnęła; — w istocie rzecz naturalna i bardzo możliwa. Przyznam się nawet, że biegałam do Wincentowicza spytać, czy on też widział hrabiankę, czy nie słyszał, jak wygląda.
— A cóż on powiada? — ozwała się księżniczka.
— Nie mógł jej widzieć, bo tego dnia nie wychodziła, była zmęczona, ale generał mówił, qu‘elle a un air très distingué.
Très distingué? — spytała księżniczka. — No? jakże ci się zdaje? co to ma znaczyć?
Antonina roześmiała się.
— Ja nie wiem, — rzekła — tylko... tylko mi się zdaje, że bardzo ładna być nie musi. Gdy kogo tak pochwalą, to pewnie, że inaczej nie można o nim powiedzieć.
— Ale cóż tam ta nasza piękność znaczy! — zawołała Stella. — Czyż ona trwa długo? Byle była dobra i łagodna.
Na tem przerwała się rozmowa o hrabiance, z różnemi warjantami powtarzana po wszystkich dworu kątach, bo choć nikt niby nic nie wiedział, domyślali się wszyscy jakichś planów osnutych. Wincentowicz szedł dalej niż inni, widział on w tym przypadku rękę i niezmierną przebiegłość księdza sufragana.
— To, mosanie, polityk jest, jak rzadko! — mówił do Burskiego. — On milczy, kuli się, niby nic nie znaczy i do niczego się nie miesza, ale to, mosanie, głęboki człowiek, powiadam panu, dyplomata. Jemu ministrem być! On tu u nas niewidzialnie wszystkiem kieruje — to jego sprawa. Dyplomata, mosanie! Ukartował tak, że wszystko się niby najnaturalniej złożyło i sprężyn tajemnych ani widać. Ja jego znam.