ma, a nawet — uśmiechnęła się — wnoszę, że pewna sympatja istnieje.
Hrabia rzucił się zarumienioną Alfonsynę ściskać i całować, podał szeroką dłoń miss Burglife... czuł się szczęśliwym.
— Więc teraz — dodał cicho, tłumiąc głos — nie pozostaje nic, tylko się bliżej poznać, dać się uczuciu kiełkującemu rozwinąć. Kochana Alfoniu, jakkolwiek, dzięki Bogu, rodzina nasza żadnej starej szlacheckiej i pańskiej nie ustąpi, a genealogowie rozumni wywodzą ją od Pontiusów rzymskich, zawsze książęcy tytuł i imię Brańskich ma blask znakomity. Starzy to, niegdyś udzielni, panujący kniaziowie, co prawda, to prawda. Pójść za księcia Brańskiego jest pięknie, jest bardzo pięknie. Nie powiadam, żeby się o to dobijać, lecz jeśli się składa, odrzucać byłoby grzechem, niedarowanym grzechem. Rzecz jest napięta, potrafiłem sobie pozyskać generała, który mi ręczy, że i ksiądz sufragan projekt poprze. Niema wątpliwości, iż szambelan zezwoli. Trzeba więc żelazo kuć, póki gorące. Książę Robert oświadczył, że, niby dla własnych interesów, jedzie do Warszawy i będzie nam towarzyszył; zgodziłem się na to. Nie będziesz pewnie nic miała przeciw temu.
Alfonsyna spuściła oczy.
— Nie wymagam od ciebie, moja Alfoniu, wyznań, wiem, że to dla twych uczuć delikatnych rzecz przykra nawet przed ojcem się wynurzać, rozumiem milczenie.
To mówiąc, ściskał ją znowu i całował po rękach.
— Księżna Alfonsyna z hrabiów Mościńskich Brańska! Do kroć sto... przepraszam... jak to brzmi! jak to brzmi! Wymagają wszakże światowe formy przyzwoitości, aby staranie, oświadczenie, cały ten ceremonjał ze wszelkiemi regułami się odbywał. Ja zresztą dopilnuję tego. Będziesz szczęśliwa! Robert jest młodzieńcem wielkich przymiotów, prawdziwy
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/119
Ta strona została skorygowana.