kę za kilkadziesiąt złotych mieli wypuszczać. Koniec końców, tokarz tak dokuczał, piszczał, naprzykrzał się panu Gozdowskiemu, iż ten znudzony na zajęcie chaty dozwolił. Chciał ją nawet dać darmo, lecz kontrahent tego nie przyjął i czynsz natychmiast zapłacił.
Przybyły, którego na miejscu nikt nie znał, świadczył się sługami księdza sufragana, iż zamieszkiwał wprzód w miasteczku, niedaleko od sufraganji, i tokarstwem się trudnił; wystarczało to za legitymację. Nazwisko zapisano do ksiąg: Marcin Jałowcza.
Marcin, niemłody człowiek, kościsty, chudy, dość słusznego wzrostu, ogorzały, z zapuszczoną brodą i wąsami siwemi, z czupryną obfitą, wyglądał tak jakoś strasznie i niemiło, iż zrazu wszyscy od niego stronili i naganiali Gozdowskiemu, że mu tę chatę dał. Obawiano się w nim jakiegoś rozbójnika lub złodzieja. Uprzedzenia te jednak ustąpiły wprędce, najprzód dlatego, że nikt nad niego goręcej i regularniej w kaplicy zamkowej się nie modlił, a potem, iż nikt usłużniejszy i bardziej dla wszystkich przyjacielski być nie mógł. Pomagał, służył, nastręczał się do różnych robót i posyłek, nawet bez żadnego wynagrodzenia, wszystkim we dworze. Wódki ani do ust nie brał. Tak stateczny i trzeźwy, a niezmiernie pracowity człek nie mógł sobie wprędce nie pozyskać ludzi. Wprawdzie było w nim coś zagadkowego, bo tokarni nie miał; tokarstwem się nie trudnił, na oko był bezczynny, ale żył przecie, choć ubogo, nikogo o nic nie prosząc. Widywano go dłubiącego różne drobne sprzęciki z drzewa kozikiem, a niewiadomo było, gdzie je mógł sprzedawać.
Powoli przyzwyczaili się wszyscy do Jałowczy. Odkrywano w nim coraz nowe przymioty. Czytać i pisać umiał bardzo porządnie, a z opowiadań wnosząc, domyślano się, że wiele po świecie bywać musiał. Jak mu tam z jego rzemiosłem niegdyś szło, o tem nikt nie wiedział; to pewna, że oprócz niego bardzo wiele innych rzeczy robił i znał, i nie było prawie rękodziel-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/124
Ta strona została skorygowana.