Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/127

Ta strona została skorygowana.

wpływać musiał ksiądz sufragan, grozi zupełnem powodzeniem“.
Zenon, przeczytawszy to, stanął jak osłupiały. Co ten dziennik miał znaczyć? Właściwie nie godziło mu się go czytać, to prawda, lecz wyglądało to jakby na szpiegowski raport o książętach Brańskich. W jednej chwili cała zagadkowość postaci Jałowczy przyszła mu na myśl.
Nie wiedział jeszcze, co począć i rozmyślał, gdy od strony łoża dało się słyszeć westchnienie, jakby poprzedzające przebudzenie. Jałowcza przewrócił się na łożu.
Zenon tymczasem uznał najwłaściwszem wymknąć się co najprędzej, nie będąc postrzeżonym, a nazajutrz obmyślić środki rozciągnięcia nadzoru nad Jałowczą. Koń stał przed gankiem. Siadł nań co najprędzej, ale, zamiast do domu, pojechał do Gozdowskiego, który zwykle pijał jeszcze zieloną herbatę, wróciwszy z pałacu, i dopiero spać się kładł po niej. Jakoż zastał szanownego plenipotenta w wygodnym szlafroku, z filiżaneczką nektaru i cygarem, przechadzającego się po pokoju w najróżowszym humorze. Zdziwił się niezmiernie odwiedzinom spóźnionym.
— Przepraszam najmocniej pana, ale ponieważ nie śpisz jeszcze, pozwolisz mi zadać sobie pytań parę — rzekł, wchodząc, Zenon.
— Napije się pan herbaty? Zielona i przedziwna, leciuchna, tak jak ją Chińczycy piją — rzekł Gozdowski. — W tych dniach, widzi pan, jemy okrutnie wiele i bardzo smacznych rzeczy, a nic tak nie przetrawia, jak lekka, gorąca herbata zielona.
Zenon uśmiechnął się z tej troskliwości o zdrowie szanownego Gozdowskiego.
— Powiedz mi pan, — przerwał — skąd to się wziął i co to za jeden ten Jałowcza?

— Hę? Jałowcza? ten w dworku pod ogrodem? — rozśmiał się Gozdowski. — Ah, to sobie dobre biedne człeczysko. Od kilku lat zarabia tu na życie, jak może. A cóż pan ma do niego?