dzącego ścieżyną. Dotykający ogród, niegdyś murem otoczony, gdy go powoli częściami rozebrano i rozwalono, obwarował się chróścianym płotem, niezgrabnie poprzyczepianym do szczątków cegieł i kamieni. W ogrodzie tym zostało parę drzew bardzo starych, poobrąbywanych nielitośnie, w kącie trochę zarośli; reszta, obrócona na warzywny sad, naga, poprzerzynana grzędami, rozdzielona na kilka części, wydzierżawiona znać być musiała sąsiadom.
W oknach górnych pięter domu były tylko stare drewniane okiennice, w niższych trochę szkła nawpół z deskami, na dole szyby gdzie niegdzie błoniaste w ołowiu, nowe w ramach, a wiele zabitych łupanem łuczywem. Obraz to był opuszczenia i nędzy. Odsunięta nieco od porządniejszych trochę domów żydowskich, Firlejowszczyzna stała otoczona pustkowiem, jakby na wygnaniu.
Pomimo tej nędzy, wydawała się jak ów żebrak Hiszpan, przez którego płaszcza dziury duma wyglądała; miała w sobie coś pańskiego, znać w niej było zgruchotaną jakąś wielkość i przeszłość lepszą a ciekawą. Każdy przechodzień, który pierwszy raz zapędził się na Winiary, spoglądał na nią z podziwieniem, dlaczego tak długo stała i co wśród świata żywych nieboszczka ta robić mogła. Ciekawość też budził zagadkowy właściciel, który, posiadając te mury, ani ich zrzucić, ani poprawić i mieszkalnemi uczynić nie chciał. Żydzi, posiadacze pobliskich domów i sklepów, pytani o niego, ruszali ramionami, spluwali i niechętnie objaśnień udzielali. Że jednak kamienica pustką całkowitą nie była, świadczyła i wydeptana do niej ścieżyna, i komin jeden, z którego się czasem kurzyło, i dwa okna w stanie prawie przyzwoitym utrzymane, których szkło nawpół było przezroczyste. Z poza szyb widać w nich było coś nakształt firanek. Firlejowszczyzna groziła jednak ruiną, bo mury boczne, z góry do dołu spękane, ogromnemi otwierały się szparami; jedną ścianę zdawna miała klocami grubemi, do belki przytwierdzonemi podpartą, i róg
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/14
Ta strona została skorygowana.