należy genjuszowi Fredry, czy deszczykowi, który, kropiąc zaspany, przechadzek nie dopuszczał — zostawiam to sądowi światłych moich słuchaczów... W początku pierwszego aktu otworzyła się loża pierwszego piętra i nieznana rodzina jakaś z prowincji zainstalowała się w niej tak hałaśliwie, że kilka razy syknąć na nią musiano. Tym sposobem zwróciła ona na siebie wzrok publiczności, lecz raz tam padłszy, oczy się już od szanownej rodziny, zajmującej lożę, oderwać nie mogły. Wiecie czcigodni słuchacze, jak warszawiak wybredny ma smak, jak przedziwne poczucie piękna, jakim węchem niezrównanym umie rozeznać zwierzynę od swojskiego drobiu... przepraszam... zwierzyną nazywam z lasów i błot wiejskich przybyłe istoty naiwne, cyranki, gęsi, bekasy i czaple, które w czasie jarmarków na wełnę i karnawału niekiedy przelotnie nas nawiedzają. Loża zajęta była przez tego rodzaju istoty. Siedział w niej otyły mężczyzna z orderem na szyi, rad z siebie, utuczony, z twarzą promieniejącą złotem jego kieszeni, pewien, iż ściągnie uwielbienie powszechne... Naprzeciw niego... widocznie córka, bo nie żona, żółta, nierozkwitła jeszcze piękność, niepokaźna, chuda, ale strojna jak szewc na niedzielę. Porównanie jest trywjalne, nie przeczę, ale obrazowe i wyraziste. Jak indyjskie bóstwo okrywały ją klejnoty, fałszywe czy prawdziwe, nie wiem, dosyć, że iskrzące się blaski nadzwyczajnemi... Wpośrodku towarzyszka, widocznie obcoplemienna guwernantka, czy dame de compagnie, raczyła przez lornetkę zgłębiać niziny parterowe i badać fizjognomje śmiertelników, którzy zajmowali krzesła orkiestrowe... Wystawcie sobie taką lożę, po długiem wygłodzeniu oczów naszych, przychodzącą je nakarmić jakby żywą ilustracją Bertall‘a... Lornetki zewszechstron skierowały się na nieszczęśliwe ofiary, spinano się na palce, aby się lepiej przypatrzyć, z obawy, by ten czarowny obraz nie zniknął. Szczęściem wiemy to z doświadczenia, parafjanin, przybywający ze wsi, ani zapła-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/148
Ta strona została skorygowana.