Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/160

Ta strona została skorygowana.

— Widzisz, szanowna pani, — mówił hrabia do miss Burglife — ja się tam na tem nie znam, ale jestem stary ćwik. Wziąć najdroższego, ten pewnie będzie najlepszy, inaczej nie może być. Co mi to tam za nauczyciel, który po rubelku za godzinę po błocie chodzi; ja dam pięć, i jestem przynajmniej pewny, że dostanę znakomitość. Jeżeli zaś jest taki, co bierze dziesięć, piętnaście, jeszcze lepiej. Potem, jak Alfonsyna będzie grać (choć ona ślicznie gra), wszystko jedno — powiedzą: uczyła się u tego a tego, to dosyć. Pani nie wie, ile to osób znakomicie gra dlatego, że dwa razy był u nich Szopen. Ludzie są ludźmi.
Hrabia był człowiekiem w swoim rodzaju nader praktycznym. Dom urządzono według tej samej metody, brano wszystko tam, gdzie było najdrożej. Najmniej może hrabia dbał o siebie samego; zostawił sobie lichą izdebkę na tyle, w której spał w kątku na nie wiedzieć jakiem łóżeczku, a w południe listu w niej przeczytać nie mógł; dla reprezentacji jednak oddzielił sobie pokój wspaniały, w którymby mógł przyjmować. Tu na niczem nie zbywało, co okazałość zwiększyć mogło. Tylko nie lubił tego pokoju hrabia, był w nim jakby obcy, wolał swoją brudną izdebkę, w której zabrukać się mógł bez żadnej ceremonji. Gości przyjmował zwykle w paradnym pokoju, żył zaś w tym zakątku. Miss Burglife i Alfonsyna wyrzucały mu to.
— Dajcie mi pokój, — mówił — co to komu szkodzi? ja tu sobie jestem jak w domu.
W domu hrabia miał także taki pokój poufały, w którym nie było się na co oglądać, bo tylko zabrukany stół, połamane krzesła i stara sofka go meblowały.
Właśnie przy oknie zajęty był rozpatrywaniem rachunków hrabia Mościński, gdy służący wszedł i zameldował mu jakiegoś pana, który karetą przyjechał i chciał się widzieć z interesem bardzo pilnym.
— E! karetą przyjechał? — zawołał Mościński, gromadząc rachunki — o godzinie kwadrans na dzie-