Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/161

Ta strona została skorygowana.

siątą? Cóż to może być? Z interesem? Ale jak się zowie?
— Nie powiedział, domaga się jednak koniecznie widzenia z jasnym panem.
— Jakże wygląda?
— Wychylił się przez okno od karety: stary, siwy już — rzekł służący.
— Z interesem? ale ja tu żadnych w świecie nie mam interesów, ja tu nie za interesami przyjechałem. Cóż to może być?
Pomyślał hrabia jeszcze.
— Karetą, powiadasz, przyjechał? Ano, to prosić, ale do żółtego pokoju.
Żółty pokój był paradnym hrabiego, który się ogarnął, przejrzał w zwierciadle, powiódł dłonią po niegolonej brodzie i wyszedł, zmieniwszy szlafrok brudny na atłasowy — do żółtego pokoju. Tu, przy próżnem biurku, zaczął biały papier przeglądać, gdy drzwi się otworzyły i wszedł z miną nadzwyczaj pokorną a grzeczną, mały, zgarbiony, siwawy człowieczek, posuwając się drobnemi kroczkami ku hrabiemu.
— Najmocniej przepraszam hrabiego, iż śmiem w tak niezwyczajnej porze i zupełnie mu nieznajomy przerywać jego zajęcia, — odezwał się cichym głosem — lecz interes najwyższej wagi zmusza mnie być natrętnym. Spodziewam się, jeśli mnie hrabia wysłuchać raczysz, iż uznasz mię niewinnym i gniewać się nie będziesz.
— Ale z kimże mam honor? — zapytał hrabia.
Stary jegomość zaciął się, brwi do góry podniósł i jeszcze bardziej zniżonym głosem odezwał się:
— Zupełnie nieznana hrabiemu osobistość i nazwisko. Jestem prawnik z powołania, nazywam się — tu, jakby się zadławił, mając skłamać — zowię się Piątkiewicz, z powołania adwokat.
— Bardzo mi przyjemnie! — odparł hrabia — proszę siadać.
— Piątkiewicz! — powtórzył w duchu. — Musi być jakiś kuzyn tego Wtorkiewicza u Fredry.