Stary, który się Piątkiewiczem nazwał, nie siadł, ale się jeszcze bardziej zbliżył do hrabiego.
— Najprzód muszę hrabiego spytać, czy mu nie przeszkadzam, mam dosyć wiele do mówienia — rzekł; — powtóre prosiłbym, ażebyśmy mogli zupełnie na osobności mówić i tak, by nas nikt nie podsłuchał.
Hrabia, coraz bardziej zdziwiony i zaciekawiony, ruszył ramionami.
— Widzisz pan dobrodziej, — odezwał się — że jesteśmy sami, a w moim domu, mogę panu zaręczyć...
— Przepraszam! przepraszam! to dosyć — kłaniając się nisko, począł ów Piątkiewicz.
Usiedli naprzeciw siebie, stary się z krzesłem przysunął, obejrzał i mówił powoli:
— Uniżenie błagam hrabiego, abyś się nie niecierpliwił i dał mi czas do zupełnego wytłumaczenia się. Jestem w takiem położeniu względem pana dobrodzieja, iż ułamkowo i pobieżnie niesposób mi usprawiedliwić się z mojego kroku.
— Ale proszę mówić, słucham! — rzekł hrabia, trochę przestraszony w duchu, myśląc: — tam do djabła, będzie niezawodnie żądał pieniędzy. Jeden z tych żebraków niebezpiecznych, co karetami jeżdżą, najnieznośniejsza rzecz w świecie.
— Chociaż ja nie mam zaszczytu być hrabiemu znanym, — ciągnął dalej Piątkiewicz — imię pańskie, w kraju szanowane i ogólnie znane, oddawna nie było mi obce. Wiedzą wszyscy, do jak znakomitej fortuny doszedłeś pan genjuszem swym, zabiegliwością, gospodarnością wzorową...
— Oto mi kadzi! oto kadzi! — pomyślał hrabia. — Ani chybi z trybularzem do worka dąży, ale oddaję sprawiedliwość genjuszowi, zawszem się posądzał, że mam genjusz.
— Tacy obywatele — mówił dalej Piątkiewicz — są wielce krajowi potrzebni, los ich obchodzi nas
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/162
Ta strona została skorygowana.