— Nieszczęście jakieś, mów, mów!
— Nie wiem, co obudziło naszych wierzycieli, — zawołał plenipotent — patrz pan, na najbliższy termin wszystkie należytości wypowiedziane, pozwy o wypłaty pokładzione. Siedzieliśmy spokojnie, w jednej chwili piorun spada nam na głowy. Ja tego nie pojmuję nawet!
— A ja to doskonale pojmuję, — odezwał się generał — ludzie już wiedzą o przyszłem ożenieniu się Roberta, każdy chce odzyskać, co włożył; to są strachy na Lachy.
— Lecz niektóre terminy są nadzwyczaj bliskie: jeśli nie zapłacimy, nastąpią tradycje i subhasty.
— Jakiż waćpan jesteś krótkowidzący, — odezwał się stary wojak — nim formy sądowe się dopełnią, Robert się ożeni i my zapłacimy wszystko. Tylko, na miłość Bożą, nie strasz pan i nie mów nic mojemu bratu. On o długach nie ma wyobrażenia, toby go okrutnie dotknęło.
— A cóż mam począć? — rzekł Gozdowski.
— Nic, milczeć i czekać. Ożenienie się księcia Roberta pewne, a z hrabią ja wszystko ułożę.
— Ale panie generale, czy hrabia zna stan naszych interesów?
— Coś mu się o tem napomknęło, że kilkakroć potrzebować będziemy; to dla niego bagatela.
Gozdowski nie wiedział już, co mówić dalej, ale nie uspokoiło go to tak dalece. Prawdę rzekłszy, generał dodawał odwagi Gozdowskiemu, a sam trochę się strwożył, tego jednak nigdy po sobie nie pokazywał.
— Więc pan generał sądzi, że to nie jest groźne?
— Bynajmniej. O jakąż sumę pozwani jesteśmy?
— O wszystkie! — zawołał Gozdowski. — Ja nie wiem, co się tym ludziom stało! To zmowa! To rozbój! Niechby jeden, dwóch wypowiedziało — ale wszyscy!
— Wszyscy? — powtórzył generał. — To nic, to nic, należy się pilnować formalności i czekać.
— Ale wszystkich terminy przeszły, — odparł Go-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/179
Ta strona została skorygowana.