ły wymówione, sama postawa Roberta i tajemnica, którą się zdawał ukrywać, nad wszelki wyraz przeraziły generała; dorozumiewał się jakiegoś nieszczęścia, ale nie mógł przewidzieć, co się stało. Weszli razem do gabinetu.
— Kiedy wróciłeś? dlaczego? jak? — począł generał — co to znaczy?
— Mówmy cicho, potrzeba się naradzić, ażeby ojcu nie uczynić przykrości — odezwał się książę Robert. — Powróciłem, bo nie miałem co robić w Warszawie. Koniec końcem, ani ja hrabiance, ani hrabianka mnie się nie podobała... musiałem zerwać.
— Jakto? ty? dlaczego? to coś nadzwyczajnego! mów mi prawdę!
— Hrabia znać musiał się dowiedzieć o stanie naszego majątku, — dodał książę Robert — dosyć, że on pierwszy krok zrobił. Nie mogłem postąpić inaczej, musiałem z mej strony...
Stary padł na krzesło i pochwycił się za głowę.
— A wiesz ty, do czego to prowadzi? — zawołał. — Szambelan w błogiej nieświadomości nie domyśla się niczego, ale my, tak dobrze ty jak ja, wiemy, że małżeństwo i posag były jedynym ratunkiem, inaczej... zginęliśmy.
— Winy z mojej strony niema — rzekł sucho Robert. — Jakkolwiek, szczerze mówiąc, panna mi się wcale nie podobała i podobać nie mogła, zmuszałem się do grzeczności. Kazaliście mi jechać, pojechałem, chodziłem za nimi posłuszny, a wkońcu... wkońcu mi dali odprawę.
— Hrabia? ale cóż mu się stać mogło? oszalał!
— Zląkł się ruiny — rzekł Robert. — Rzecz jest spełniona, nie mamy co mówić o tem. Zdaje mi się, że gdy kto raz odmówił Brańskiemu, nie możemy się z sobą napraszać, trzeba myśleć, co powiemy ojcu. Ojciec musi się uczuć obrażonym, dotkniętym, radbym mu oszczędzić cierpienia i dlatego, nie pokazując się we dworze, przyszedłem do stryja na radę.
Książę Hugon słuchał jak ogłuszony, nie zdawał
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/205
Ta strona została skorygowana.