Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/215

Ta strona została skorygowana.

bladł? — rzekł książę Hugon. — Jeśli się zaczerwienił, to przejdzie, jeśli zbladł, to odchoruje.
— Nie zdaje mi się, żeby to tak bardzo wziął do serca.
— A ty? — spytał generał.
Na to pytanie, którego nie dosłyszał może młody książę — nie było odpowiedzi.

Pomimo ślepoty zacnego Gozdowskiego, którego długie lata spokoju napoiły tem przekonaniem, iż książęcemu domowi nic się nigdy stać nie może, że wierzyciele nie będą mieli odwagi zaczepić Brańskich, że opinja publiczna potępiłaby tych, coby śmieli targnąć się na tak zasłużoną krajowi rodzinę, od niejakiego czasu plenipotentowi z pomocą pana Zenona otwierały się oczy — strach go ogarniał.
— U tych ludzi teraz niema nic świętego! — powtarzał Żurba. — Gotowi się rzucić na nas.
Dlatego, odwracając niebezpieczeństwo, Gozdowski użył stu tysięcy, chwyconych u dzierżawcy, na jak najprędszy spłat zaległych procentów. Zdawało mu się, iż to zaspokoi na jakiś czas wierzycieli i da środki ratunku obmyśleć. Do nich najpierw należało ożenienie księcia Roberta. Gozdowski wiedział już, iż na nie wcale rachować nie można, a o drugą miljonową dziedziczkę nie tak było łatwo. Nie chcąc dalszych kroków w tak niebezpiecznym składzie okoliczności brać na siebie, szanowny plenipotent postanowił, zawsze nic nie mówiąc szambelanowi, złożyć rodzaj rady, powołując do niej księdza sufragana, generała, księcia Roberta, a jako doradcę prawnego młodego Żurbę. Wysłano więc wezwanie do księdza biskupa, prosząc tylko, żeby przybyciu swemu nadał pozór inny i bratu nic nie wspominał. Zenon tymczasem zabrał papiery, miał ułożyć bilans i zapowiedział wahającemu się Gozdowskiemu, iż ściśle wejrzy w najdrobniejsze szczegóły, gdyż złudzenia w interesach