uważa za największe niebezpieczeństwo. Gozdowski, który nigdy głębiej nie wglądał i ściślej się nie obrachowywał, nawykły do marzenia i okłamywania się dobrowolnego, lękał się rachunków Żurby — lecz nie można ich było uniknąć. Pan Zenon na kilka dni zamknął się w domu.
Na list generała, biskup odpowiedział obietnicą przybycia niezwłocznie — rad był też z ust synowca dowiedzieć się czegoś o hrabi i hrabiance. Oznajmiono szambelanowi przybycie brata, wyporządzono pokoje na jego przyjęcie, ksiądz Serafin, który chodził w przeszarzanym habicie, włożył nowy i wystąpił ze świeżemi paskami. Ze zwykłą ceremonją przyjęto jego ekscelencję w ganku i wszyscy ucałowali ręce biskupa, który cichutkim głosem błogosławił. Generał odprowadził go do przeznaczonych mu pokojów, tych, które zawsze zwykł był zajmować. Wieczorem długa była narada ze starym szambelanem i cicha rozmowa o hrabi, bo do księdza biskupa rozkaz wydany się nie rozciągał. Nazajutrz w dworku Gozdowskiego potajemnie mieli się zgromadzić wszyscy w rannej godzinie.
Już w wigilję pan Zenon z papierami był gotów. Gozdowski usiłował go badać wzrokiem i zaczepiał słowy, nie dobył z niego wszakże nic nad to, że interesy są w jak najgorszym stanie.
— Nie masz pan tego na sumieniu, — dodał Zenon, pocieszając strwożonego — gdyby otwarcie i śmiało postępować było można, byłbyś pan mógł coś zrobić; tu, gdzie milczeć kazano, a słuchać nie chciano i rachowano zawsze na niespodziewaną interwencję Opatrzności — pan nie mogłeś nic.
— Bóg widzi, żem nie mógł! — westchnął plenipotent.
Po śniadaniu i po mszy, gdy się wszyscy pod pozorem przechadzki porozchodzili... w dworku Gozdowskiego znalazła się cała rodzina, plenipotent i Zenon. Biskup zajął miejsce na kanapie, z twarzą jeszcze smutniejszą niż zawsze, generał siadł przy nim,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/216
Ta strona została skorygowana.