dartym z książki, leżała szczypta soli, na drugim rozkrojona cebula. Dodawszy do tego sprzętu półokrągły sepecik, niegdyś skórą cielęcia obity, wytarty, z popodnoszonemi od zamków klapkami, który nudził się sam jeden w ciemniejszym kącie, będziemy mieli obraz dokładny salonu pana Zembrzyńskiego. Był to w istocie salon dla niemnogich gości, sypialnia, jadalnia, kancelarja, wszystko, a reszta ogromnego domu, — z wyjątkiem izby Stroczychy, która za kuchnię i śpiżarnię służyła — stała pustką i gospodą dla szczurów, nietoperzy, myszy i wszelkiego rodzaju nieproszonych gości.
Wprowadzając mecenasa do nędznej izby tej, w której oknach łachmany białe wytarte niby zasłony czy firanki reprezentowały, Zembrzyński się zarumienił na chwilę, lecz wprędce bardzo blada twarz jego odzyskała barwę zwyczajną. W pokoju jedno było tylko słomą wyplatane krzesełko, to żwawo podsunął gospodarz przybyłemu.
— Niechno pan siada bez ceremonji, — rzekł — ja mam miejsce na tapczanie, niechno tylko pan siada.
Mecenas musiał się czegoś podobnego do tego, co tu zastał, spodziewać, nie okazał bowiem najmniejszego podziwienia, wziął podane krzesło, nie oglądając się nawet bardzo po izbie, i siadł naprzeciw tapczana, na którego rogu mały człeczek w szlafroczku przycupnął, oczy płowe, ciekawe wlepiając w mecenasa.
Mecenas Hartknoch był mężczyzną w sile wieku, dobrze zbudowanym i cała jego powierzchowność zdradzała człowieka, który — oprócz kancelarji i izby sądowej — obcy nie był nawet salonom stolicy. Ubrany niezbyt pokaźno, skromnie, lecz wykwintnie i ze smakiem, poruszał się z wielką swobodą i pewnem staraniem o swą powierzchowność. Twarz ogolona świeżo, kształtna, z wąsikiem nie bez pretensji wymuskanym, wyraz miała pojętny, dowcipny i życia pełen. Znać w nim było inteligencję samoistną, dzielną
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/22
Ta strona została skorygowana.