iż stary mieszka w lichym dworku, na tym samym małym folwarczku, który po rodzicach odziedziczył, a synowi wypuścił jedną wioskę z pięknym domem, gdzie wesołe towarzystwa, polowania i gry miały być nieustające. Gozdowski, dobrze się wywiedziawszy, kiedy zastanie starego Garbowskiego w domu, ruszył przed południem. Niedalej niż o milę ukazano mu w wiśniowych krzakach, bzach i topolach ukryty rodzaj starej chaty, niepozornej, lichej, około której kilkanaście stało domów włościańskich. Były to Skoki, dziedzictwo pana Garbowskiego. Przed gankiem o dwóch krzywych słupkach, w którym stało ze sześciu Żydów, czekając na posłuchanie, wysiadł wyelegantowany nasz plenipotent. Wskazano mu izbę na lewo.
Tu, przy okrągłym stole, zarzuconym papierami, mężczyzna otyły, opalony, w szarej kapocie, podpasanej skórzanym pasem, z poza którego chustka kolorowa wisiała, żwawo się ucierał z trzema starozakonnymi o jakąś sprawę wołową. Pieniądze leżały na stole, rozprawiano krzykliwie, hałaśliwie, tak że targ podobniejszy był do zażartej kłótni. Gdy Gozdowski wszedł, ustała wrzawa — Garbowski naprędce Żydków odprawił.
— Będąc w Lublinie, wytrzymać już nie mogłem, abym się wam, kochany bracie, nie przypomniał i nie odwiedził was — jestem Gozdowski.
— A! jak Boga kocham! pan Maurycy. Mój Boże, tyle lat! siadajcież! Żydów zaraz się zbędę.
Tak rozpoczęła się rozmowa i odnowiona znajomość. Garbowski strasznie w oczach plenipotenta wydał się nieokrzesanym, ale sprytu w nim było wiele. O niczem mówić nie umiał, lecz zaczepiwszy interes, okazywał roztropność i przebiegłość nadzwyczajną.
Gozdowski poświęcił parę godzin umiejętnemu badaniu człowieka; mimo wstrętu nawet, napił się z nim wódki i zakąsił zimną kiełbasą i chlebem razowym, bo nic innego w domu nie było. Z gawędy, zręcznie poprowadzonej, dowiedział się Garbowski
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/229
Ta strona została skorygowana.