— Ale proszę stryjaszka, honor domu ocalić muszę. Czy byłeś wujaszek u papy w Skokach?
— Dziś rano.
— I poczęstował wódką z kiełbasą, nieprawdaż? — zawołał Zygmunt — i wódkę tę piłeś... i jeszcze ci usta pali, a ja miałbym... nigdy w świecie!
Zaczął gwałtownie dzwonić i tłuc w szklanki; kelnerowie się zbiegli, ilu ich było.
— Słuchaj ty, Żuku, — rzekł do jednego mocno czarnego — macie tu węgierskie wino gęste, stare, słodkie, tokaj, ten, co wiesz?
— A jakże, jaśnie panie.
— Podaj butelkę i kieliszki. Kieliszki raz w życiu daj umyte, a tokaj nieś z uszanowaniem, abyś go nie strząsł... Stryjaszku, — dodał, odwracając się do Gozdowskiego — kobyłka stoi u płotu, nie wykręcisz się, siadajmy. Ci panowie drzemią, nie będę ich budził, gęby ich tego nektaru niewarte; to jest wino, którego wynalezieniem pochwalić się mogę.
Gozdowski oprzeć się nie mógł, prawdę rzekłszy, chłopak mu się bardzo podobał, a kapkę też lubił, zwłaszcza starą.
— Gdzież kochany wujaszek mieszka? — spytał szaleniec. — We własnych dobrach?
— Nie, bo ich nie mam, ale oddawna zarządzam interesami książąt Brańskich.
— Aha, wiem! Widziałem raz księżniczkę Stellę z przyjaciółką jej Antoniną; księżniczka śliczna, ależ śliczna! a panna Antonina pokuśliwa, jak dojrzała wisienka. Czy stryjaszek żonaty? przepraszam.
— Nie.
— I nie kocha się w żadnej z nich?
Gozdowski począł się śmiać.
— Zmiłuj się, jam stary, a księżniczkę kochać można chyba, jak gwiazdę na niebie — zdaleka. Panna Antonina zaś dla mnie za młoda.
— O, zawsze, kochany wujaszku, — odezwał się Zygmunt — zawsze kochać się można i trzeba. To
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/233
Ta strona została skorygowana.