Tejże nocy pan Zygmunt, jakby przeczuwając przybycie ojca swego na wieś, zabrawszy dwóch przyjaciół — odjechał.
Punkt o godzinie obiadowej zjawił się stary Garbowski, zamiast szarej, ubrany w kapotę czarną i z wywieszonemi na niej dewizkami od zegarka. Gozdowski wystąpił z obiadem, o ile restauracja zdobyć się mogła. Kuzyn jednak, nawet po wódce, został milczący, jakby się chciał mieć na ostrożności. Zagajono znowu rozmowę o Brańskich.
— Miałem przypadkiem sposobność wczoraj poznać tu waszego syna — odezwał się Gozdowski.
Stary ręką machnął.
— Miły, żywy, prawda, że trochę rozhulany chłopiec, ale to się utemperuje.
— Już nie wiem jak, nie wiem, — mruczał stary Garbowski — nie mogę mu żadną miarą rady dać, desperuję, powiadam, że... a kocham tę bestyjkę.
— Byłby na to sposób.
— Jaki?
— Wprowadzić go w lepsze towarzystwo, gdzieby się musiał trochę żenować i na poważniejsze osoby oglądać. Między takimi ludźmi, jak nasz młody książę, jak Zenon Żurba, książę generał, musiałby inaczej się znajdować i umiarkować. Wprawdzie niełatwo go tam wprowadzić, bo do naszych książąt przystęp jest... dosyć obwarowany wielu warunkami, lecz na wszystko są sposoby. Gdybyś ty, Garbowski, mnie posłuchał, — wszedł z nimi w interesa, na których nigdy straty mieć nie możesz, synby się tam łatwo wkręcił. Któż to wie? Przy księżniczce jest przyjaciółka jej, panna Antonina Żurbianka, wychowana jak księżniczka i nieuboga, możnaby go z nią wyswatać, a jakby się z nią ożenił, toby się odmienił.
— To go znasz! — chmurno rzekł Garbowski. — To taki chłopiec, że trzeciego dniaby oknem do księżniczki samej wleźć gotów. Gdzie jego ożenić! to szalona pałka! poczciwy w gruncie, ale szalony.
— Tak ci się zdaje, kochany Garbowski, szaleje
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/235
Ta strona została skorygowana.