tam, gdzie bezkarnie można. Są przecie towarzystwa, które najśmielszym imponują. Ho, ho! inaczejby on u nas znajdować się musiał.
Stary głową trząść zaczął i urwał. Po obiedzie wszakże począł bliżej, z przełaja zawsze, rozpytywać o interesa. Gozdowski mu mniej więcej jasno je przedstawił, nie tając, że są dosyć zawikłane. Począł go też żywiej namawiać, żeby, rozpatrzywszy się, wszedł w robotę, zapoznał się z rodziną Brańskich i korzystał z jedynej może sposobności razem wnijścia w świat, wprowadzenia syna i ulokowania kapitałów na najpiękniejszych dobrach w kraju.
Garbowski milczał, nie wyrywał się, nie obiecywał nic, lecz zadawał pytania i docierał do gruntu. Plenipotentowi zdawało się, że go tak na lekką weźmie przynętę, ale przekonał się teraz, iż to była próżna nadzieja. Garbowski nie odrzucał projektu, lecz potrzebował widzieć jasno.
Poszli nad wieczór do adwokata, który utrzymywał interesa prawne majątku w Lublinie. Garbowski zażądał wyciągów hipotecznych i nie zląkł się ich wcale, kiwał tylko głową.
— Hm, — rzekł wkońcu — ja pieniądze na wykupno z długów mógłbym dać, czemu nie... ale co to wam pomoże? Poczekam rok, dwa, dajmy trzy, potem mnie musicie spłacić, a nie, to ja dobra zabiorę.
— My we trzy lata nieochybnie się spłacimy — zawołał uradowany Gozdowski.
— Z czego?
— To nasza rzecz! a jak nie, ma kto inny brać majątki, weźmiesz ty.
Garbowski w głowę się skrobał.
— Zobaczymy, — rzekł — to potrzebuje namysłu, ale — nie jestem od tego. Zjadę na grunt, rozpatrzę się, zobaczymy... może się co uprojektuje.
— Wiesz co, — dodał Gozdowski — wierzyciele są wezwani dla układów do Brańska, przyjedźże i ty w tym samym terminie, to ci najlepiej da poznać in-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/236
Ta strona została skorygowana.