Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/252

Ta strona została skorygowana.

mnie sygnet z krwawnikiem, który na palcu zawsze nosił, przeznaczył, item delję starą lisami podbitą z kołnierzem z kun, pas słucki, parę pistoletów dla parady, szablę w jaszczur oprawną dziadowską i pościeli dwoje. Gotowemi pieniędzmi z działu wypada talarów 27, tynfów dwa. Wolny jestem, co z sobą czynić chcę i radbym z tego dworu się oddalić, a na innym szczęścia szukać, ale wprzód trzeba sobie coś obmyśleć. Marszałek zawsze mnie, jak malikowatego konia, prześladuje i księciu na mnie donosi. Jeszczem dobrego słowa tu nie słyszał.
Sierpień. Gdyby wszystko opisywać, na co się tu patrzy, papieruby nie stało. Od przyjazdu księżny jejmości i onych inkrotowin, na których moździerz pękł od strzelania i hajduków poranił, niema prawie tygodnia, żeby wielkich festynów nie było, zjazdów, tańców i gości. Ani się marszałkowi dziwię, że ponury chodzi, ma on za swe, a spoczynku i jemu nie dają. Mnie znać nauczyć chcą, żebym konie odsedniał, tak nieustannie za czemś posyłają. A mam takie szczęście, że gdyby jak koń był okulbaczony, zawsze pode mną skórę odparzy i namuli. Nie pomaga nic... jeździć muszę, jakbym się już do niczego innego nie przydał.
Dla innych wesołe to może życie, a dla nas bardzo twarde. Dwóch, nie wytrzymawszy, bez pożegnania poszli gdzie indziej szczęścia szukać. Zgłaszałem się i ja, czy gdzie mnie nie przyjmą, ale teraz ubogiej szlachty po dworach coniemiara, nie żądni ich. Nigdzie miejsca nie dadzą, chyba służ na swojem, nawet bez obroków, póki wakans się jaki nie otworzy. Boże miłościwy — jakże tu ciężko trwać! Od dwóch tygodni człowiek prawie nie śpi, a tyle zje, co z półmiska zliże ukradkiem. Były imieniny, była oktawa, potem wielkie łowy, potem przyjęcie pani hetmanowej, które pięć dni trwało. Zanosi się znowu na bal. Ile to kosztować musi, trudno policzyć.
Październik. Znowu miałem biedę z księciem, żem ledwo kobierca uszedł. Staliśmy w przedpokojach ze