Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/262

Ta strona została skorygowana.

siadł na bryczkę, rozpiął nad sobą parasol i kazał jechać.
W ganku pozostał stary wieprzarz i dumał.
— Co to ma znaczyć? Trzeba dobrze na rozum brać, żeby się nie poszkapić. To jur i — wyga, a wywatowany wekslami! no, no! Cięższa będzie sprawa, niż sądziłem.
Jeszcze stał w ganku, gdy okrutne palenie z bicza słyszeć się dało i, mimo błota, kłusem zawiesistym lecąca najtyczanka, wpadła, jak bomba w dziedziniec. Woźnica bardzo zręcznie zawrócił przed ganek i konie się zasapane, kurzące od potu, zatrzymały jak wryte. Z bryczki wyskoczył w burce, z czapeczką nabakier — Zygmuś i wprost ojcu się rzucił na szyję.
— O, jakżem ja szczęśliwy, że tatka w domu zastaję!
Ojciec ściskał go, ale zakłopotany.
— No, już dość, dość tych całusów, pewniuteńko po pieniądze.
— A jakże? Tatko ma cudowną siłę proroczą, od czegóż ojcowie, którzy w kozłowych butach chodzą, synom, którzy muszą nosić lakierki? Rodzicielu kochany, tak, odgadłeś, a gdybyś nawet był na ten raz nie zgadł, miłoby mi było, przez samo uszanowanie, zastosować się do twego proroctwa. Nie chcę ci zadawać fałszu. Lecz o tem potem. Pozwoli tatko, — dodał — ponieważ tu tylko wódka jest i owa wędzona kiełbaska, którą mam przyjemność znać, że ja każę dobyć swoich zapasów podróżnych i ojca dobrodzieja zaproszę na przekąskę.
Garbowski ruszył ramionami i, nie odpowiadając, wszedł do izby, a za nim syn. Chłopak w kapeluszu z kokardą dobywał tymczasem z bryczki pudełko i butelki. Zygmuś, jak tylko wszedł i burkę zrzucił, wyciągnął się w fotelu. Ręce założył pod głowę, nogi wysunął na środek izdebki i odpoczywał. Ojciec, który się przechadzał, za każdym razem nogi synowskie omijać musiał.