i Bordeaux, był Alasch i Cognac. Stary Garbowski chodził, nie patrząc na te przygotowania, ale po wyjściu Dzięby, nie mówiąc słowa, zasiadł do stołu. Syn gospodarował, uśmiechając się.
— Widzi tatko, że to są dobre rzeczy, — rzekł — a nas na to stało, żebyśmy z pracy waszej użyli sobie nieco.
I nalał mu kieliszek Sherry, który Garbowski z rozwagą wypił i próżny postawił: syn pośpieszył go napełnić.
— I teraz już możemy mówić serjo, — odezwał się do ojca — niech tatko poczyna, ja będę słuchał. O co to idzie, abym się ustatkował? hę?
— Ano, pewnieby czas było, ale co do takiej szalonej pałki gadać darmo. Pięknie to z lada hołyszami, darmozjadami czas trawić? Opiją, objedzą, ogadają... Przecieś ty lepszej kompanji wart.
— Ależ żyć bez ludzi niepodobna.
— Żyjże z takimi, którzyby rozum mieli.
— Wie ojciec, to strasznie nudne. Gdy kto ma, albo się komu tylko zdaje, że ma rozum, tak się dmie i peroruje, że z nim wytrzymać niepodobna.
— Nie plótłbyś.
— Ale cóż ojciec miał powiedzieć?
— Gdybyś ty mi dał słowo, że choć na kilka dni się wstrzymasz i żadnego głupstwa nie zmalujesz...
— Kilka dni, mogę i, jak dam słowo, ręczę, że dotrzymam; ale ojciec mi za to coś da i potem sobie pozwolę.
— O, o! a toż masz! — zawołał Garbowski. — Nigdy z niego nic nie będzie! szalona pałka!
— Niechno ojciec powie, o co idzie.
— Już przecie czas, żebyś z urwisami wałęsać się poprzestał a począł żyć z tymi, do których jesteś wychowany. Pan Bóg ci dał dosyć, aż nadto talentów i sprytu, tylko rozumu brak.
— No, to trudno! — westchnął Zygmuś. — Rozum może przyjść. Powiadają, że chodzi i nawiedza na starość ludzi. Może być i u mnie z wizytą. Ale, proszę pa-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/264
Ta strona została skorygowana.