bownictwa... niebezpiecznego zresztą, bo ono człowieka, jak każda namiętność, ciągnie za daleko.
— O! myśmy tu — przerwała księżniczka Stella — z łaski mojego ojca nie mieli nic do robienia, potrzeba tylko było utrzymać. On to w początku tego wieku Brańsk stary dźwignął i na tym stopniu postawił.
— Trzeba wyznać, że dał książę dowody wybornego smaku. Nie dziwię się teraz, — dodał pan Zygmunt — iż nikt z mieszkańców Brańska nie ma ochoty na świat się wychylać. Tak tu miło i dobrze!
Książę Robert mimowolnie westchnął; przyszło mu na myśl, że to stare gniazdo przyjdzie może rzucić i oddać na pastwę jakiej fabryce cukru lub warsztatom sukiennym, żal ścisnął mu serce.
— Trzeba być w duszy artystą, aby taki krajobraz odmalować, — ciągnął dalej pan Zygmunt — te stare mury na tle ciemnej zieleni; te wód zwierciadła, te ulice ciemne, a we wnętrzu gmachu przeglądające się w lustrach krajobrazy ogrodu, to coś czarodziejskiego. A gdy — dodał grzecznie — jeszcze wśród murów i cieniów tych wystąpią dwie takie urocze postacie, jak księżniczka i wy, mości książę, i pani — rzekł, zwracając się do Antoniny — i tak jakby z grobu wskrzeszona postać księcia generała... toć najpiękniejsze dzieło sztuki nie dorówna rzeczywistości.
Stella się zarumieniła.
— O! to nic jeszcze, — rzekła — gdybyś pan widział siwowłosą postać majestatyczną, patrjarchalną ojca mojego, z jego uśmiechniętem spokoju i dobroci pełnem obliczem...
— Bardzo mi żal, że się jej pokłonić nie mogę, — zawołał Zygmunt — lecz dość mi tego, co widzę, bym na zawsze pamięć dnia dzisiejszego zachował.
Zręczne te słodycze nie mogły się nie podobać, spojrzano sympatycznie na chłopaka, Stella się ożywiła. Wszyscy z podziwieniem patrzyli na rozjaśnioną jej twarzyczkę i na pełną życia rozmowę wesołą, w której Zygmuś rej wodził. Ojciec miał łzy w oczach.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/285
Ta strona została skorygowana.